środa, 16 listopada 2016

Autostop z Christchurch do Mt Cook Village, perspektywa pierwszej pracy.

W Christchurch przez 3 noce mieszkało mi się bardzo dobrze. Aż szkoda było wyjeżdżać. W hostelu już czułem się jak u siebie, znałem większą część obsługi, mnie też ludzie kojarzyli. Co noc tylko zmieniało się towarzystwo w pokoju, to 2 młode Niemki podróżniczki (bardzo sympatyczne), to para z Francji, to Japoniec który mega bał się trzęsienia ziemi.
Wiedziałem już gdzie najtaniej zrobić zakupy i w ogóle jak tam żyć. Ale nie ma co się rozczulać, czas zawijać kite w jakieś ładniejsze miejsce. Rano szybkie ogarnięcie jak dojechać na wylotówkę i w drogę.
Pierwszy stop złapany chyba po mniej niż minucie czekania. Złoty strzał, facet jechał do Queenstown więc złapałem z nim ponad 250km drogi. Instruktor latania na paralotni, już prawie namówił mnie na kurs, ale mają tu trochę za drogo. Kurs zrobię w Mieroszowie, kiedyś tam. Wysadził mnie przy jeziorze Pukaki. Bardzo ładne jezioro.


Szybki lunch z ładnym widokiem i dalej na drogę.

Do zrobienia zostało jakieś 50km, ślepa droga prowadząca tylko do miejsca w które jechałem. Mijały mnie same pingpongi, byłem pewny że żaden z tych nieśmiałych Azjatów mnie nie podwiezie. Jak bardzo się myliłem! Po 5-10 minutach zatrzymała się chińska para. Myśleli że potrzebuje pomocy czy coś. Mało co rozumieli po angielsku, ale na tyle dużo, że zawieźli mnie pod sam hostel.

 Miejsce ładne, pojawia się jakaś perspektywa pracy. Jest duży hotel, w którym zatrudniają praktycznie na wszystkie stanowiska w tej chwili. Jest zakwaterowanie, wyżywienie, praca na pełny etat. Wszystko super gdyby nie dwa fakty. Raz, to strasznie nie chce mi się pracować już teraz, (rozleniwił mnie ten wyjazd) i dwa znów miejsce dalekie od wszystkiego, od sklepu, od baru, banku od czegokolwiek. Przemawiają do mnie jedynie bardzo szybko znikające cyferki z mojego konta bankowego, a tutaj możliwość oszczędzania w miarę dobrych dolarów. Może się zdecyduje zostać w tym miejscu na 2/3 miesiące, zobaczymy.

Mimo deszczu wyszedłem na krótki, 2-godzinny szlak. W oddali po prawej widać miejsce, w które dziś złożyłem aplikacje. The Sir Edmund Hillary Alpine Centre, nazwane imieniem nowozelandzkiego himalaisty, który jako pierwszy w historii wbił się na Mount Everest.

 Taka okolica, jak się rozchmurzyło, na jakieś 30 minut w ciągu dwóch dni.

Jutro znów muszę zawijać, a znów się zadomowiłem w hostelu. Czuje się tu jak w Schronisku Samotnia, cały drewniany, w salonie kominek gdzie sobie wieczorami siedzę, sauna do dyspozycji, dookoła góry, żyć nie umierać. Na jutro w najbliższej okolicy, oczywiście nigdzie nie było miejsca i muszę stopować aż 420km do Te Anau. Najgorsze będzie, jak mi zaproponują pracę tutaj gdzie jestem i będę musiał wrócić np. pojutrze.
Mój super hostel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz