Do Nowej Zelandii wcale nie jest tak łatwo wjechać, na lotnisku spędziłem podczas różnych kontroli więcej czasu, niż w samolocie z Sydney do Christchurch. Sprawdzanie bagażu, dokumentów, mycie butów i całe zamieszanie. Ale nareszcie jestem. Z pieczątką w paszporcie, wizą wydrukowaną, całym dobytkiem na plecach. Przyleciałem budować gospodarkę Nowej Zelandii. Pierwsze wrażenie, zimno. To nie Australia, co prawda wiosna, ale inny klimat, około 10C. Szybkie przebranie w cieplejsze łachy i w autobus.
Publicznym, dojechałem do samego centrum Chrischurch i tym samym do mojego hostelu. Sobota, godzina 17, a ludzi na ulicach mniej niż w Wałbrzychu w niedziele o 6 rano. Drugie co do wielkości miasto w Nowej Zelandii. Ale po kilku dniach widzę, że tutaj tak po prostu jest. Bardzo ciche miasto. Jeden wielki plac budowy, budują praktycznie wszystko w centrum, po trzęsieniu ziemi z przed 5 lat. Za sklepy, pocztę, bank w centrum służą kontenery.
Miasto dziwne, ale ma swój urok. Myślałem nawet żeby tu zostać szukać pracy, ale nieee trzeba jechać w ładniejsze tereny. Tutaj załatwiłem tylko tutejszy numer podatkowy, konto bankowe i numer telefonu.
Wczoraj jak wiadomo, było u nas trzęsienie ziemi. Dziwne uczucie, siedziałem sobie w salonie, skończyłem rozmawiać z Grubym, a tu nagle wszystko zaczyna się trząść. Trwało to jakieś 2 minuty. Myślałem, że to w miarę normalne, ale okazało się później że było to jedno z silniejszych trzęsień w tym roku. Nagrałem tylko końcówkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz