poniedziałek, 14 listopada 2016

Nowa Zelandia, Christchurch, trzęsienie ziemi i ja sam 17 000km od domu.

Z Sydney do Christchurch, leciałem taką maszyną. Pierwszy raz w życiu. Największy samolot na świecie (z tego co wyczytałem) Airbus A380. Pomieści maksymalnie 853 osoby. Lot był najlepszy w życiu. Jedzenie pyszne, obsługa rewelacyjna, fotele i multimedia I klasa. Zdecydowanie polecam Emirates. Araby umieją zapewnić luksus.


Do Nowej Zelandii wcale nie jest tak łatwo wjechać, na lotnisku spędziłem podczas różnych kontroli więcej czasu, niż w samolocie z Sydney do Christchurch. Sprawdzanie bagażu, dokumentów, mycie butów i całe zamieszanie. Ale nareszcie jestem. Z pieczątką w paszporcie, wizą wydrukowaną, całym dobytkiem na plecach. Przyleciałem budować gospodarkę Nowej Zelandii. Pierwsze wrażenie, zimno. To nie Australia, co prawda wiosna, ale inny klimat, około 10C. Szybkie przebranie w cieplejsze łachy i w autobus.
Publicznym, dojechałem do samego centrum Chrischurch i tym samym do mojego hostelu. Sobota, godzina 17, a ludzi na ulicach mniej niż w Wałbrzychu w niedziele o 6 rano. Drugie co do wielkości miasto w Nowej Zelandii. Ale po kilku dniach widzę, że tutaj tak po prostu jest. Bardzo ciche miasto. Jeden wielki plac budowy, budują praktycznie wszystko w centrum, po trzęsieniu ziemi z przed 5 lat. Za sklepy, pocztę, bank w centrum służą kontenery.
Miasto dziwne, ale ma swój urok. Myślałem nawet żeby tu zostać szukać pracy, ale nieee trzeba jechać w ładniejsze tereny. Tutaj załatwiłem tylko tutejszy numer podatkowy, konto bankowe i numer telefonu.

Wczoraj jak wiadomo, było u nas trzęsienie ziemi. Dziwne uczucie, siedziałem sobie w salonie, skończyłem rozmawiać z Grubym, a tu nagle wszystko zaczyna się trząść. Trwało to jakieś 2 minuty. Myślałem, że to w miarę normalne, ale okazało się później że było to jedno z silniejszych trzęsień w tym roku. Nagrałem tylko końcówkę.
Całą noc i cały następny dzień były wstrząsy wtórne, co kilka godzin, trochę lżejsze. Było też zagrożenie tsunami, ale na szczęście nie było aż tak źle. Nie powiem że nie trochę strach był, ale jakoś przeżyję. Jutro z rana uciekam w głąb lądu, kierunek Mt Cook Village. Teraz już w miarę na bierząco, będę tutaj pisał (jeśli coś ciekawego się będzie działo).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz